Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wypadek na budowie bloku przy ul. Smugowej w Tomaszowie. Kierownik odpowie za śmierć pracownika

Redakcja
Ulica Smugowa w Tomaszowie, 14 grudnia 2011. Dariusz W. i Dariusz K. spadli z balkonu na pierwszym piętrze
Ulica Smugowa w Tomaszowie, 14 grudnia 2011. Dariusz W. i Dariusz K. spadli z balkonu na pierwszym piętrze Beata Dobrzyńska
Dariusz W. upadł twarzą w piach. Nikt nawet nie próbował mu pomóc. Pracownik, który spadł razem z nim, pojechał taksówką do domu, a kierownik budowy... uciekł do lasu.

Blok przy Smugowej w Tomaszowie dziś prezentuje się efektownie. Niedawno oddano go do użytku, deweloper sprzedaje ostatnie mieszkania. To, co działo się przy jego budowie jeszcze niespełna rok temu, dalekie było jednak od elementarza bhp.

Budowlańcy przekonują, że pijaństwo i ignorowanie podstawowych zasad bezpieczeństwa, to standard na polskich budowach. Ta przy Smugowej nie należała do wyjątków. W tym jednak wypadku ignorancja miała nader wysoką cenę...

Dariusz W. pracował w Ezbudzie niespełna dwa miesiące. 14 grudnia 2011 roku osierocił dwoje dzieci (8 i 12 lat). Spadł z balkonu na pierwszym piętrze. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Biegły stwierdził stłuczenie mózgu i pnia mózgu.

Dzień wcześniej żona nie czuła od niego alkoholu. Stanu nietrzeźwości nie stwierdził również nad ranem kierownik budowy. A jednak, kiedy kilka chwil później Dariusz W. wraz z innym robotnikiem, Dariuszem K., runęli z balkonu wraz z prowizorycznym, koślawym rusztowaniem, W. był pijany. Wykazało to badanie krwi martwego już mężczyzny. Pijany był również K., gdy kilka godzin później (około godz. 11) zapukała do niego policja. Nie ma jednak dowodów na to, by nietrzeźwy był już w pracy.

Dariusz K. miał jednak znacznie więcej szczęścia. Najpierw lekarz stwierdził u niego tylko ogólne potłuczenia. Potem okazało się, że ma uraz kręgosłupa i miednicy.

Dariusz W. i Dariusz K. wykonywali prace ciesielskie. W środę 14 grudnia roboty przy Smugowej zaczęli o siódmej. Kierownik Wojciech K. polecił im rozszalować balkony na drugim piętrze. Praca miała polegać na zdjęciu stempli i oderwaniu deskowania (znajdowało się na wysokości ponad 3 metrów) od płyty balkonowej z poziomu pierwszego piętra. W. i K. wchodzili na poszczególne balkony i sprawdzali, gdzie jest wyschnięty beton i można ściągać wypory. Usunęli deski z balkonu po prawej stronie i zabrali się za balkon po lewej.

Znaleźli na placu rusztowanie tzw. warszawskie (dwie dłuższe i dwie krótsze ramki 1,7 na 1,0 metra) i ustawili je na płycie balkonu. Było wysokie na około 2 metry. Na takie rusztowanie, na wysokości około metra od poziomu balkonu pierwszego piętra, luźno nałożyli deski.

Chwilę przed tragedią Dariusz W. przy pomocy tzw. łapki do odrywania gwoździ i desek zaczął ciągnąć za belkę. Ta jednak nie chciała oderwać się od desek. Wtedy razem z Dariuszem K. postanowili jeszcze bardziej wbić łapkę i silniej pociągnąć. Przy równoczesnym szarpnięciu, rusztowanie przechyliło się i obaj razem z nim spadli na ziemię.

- Upadłem na plecy uderzając w leżące blaty i deski. Gdy podniosłem głowę, zauważyłem lezącego kolegę. Leżał nieruchomo twarzą do ziemi - relacjonował Dariusz K. Na piachu przy głowie Dariusza W. zobaczył krew.

K. był w szoku. Nie próbował nawet pomóc koledze, nie wezwał pomocy. Poszedł się przebrać do kontenera, opuścił plac budowy i taksówką pojechał do domu... - Po drodze kupiłem setkę wódki i piwo w pawilonie przy Ostrowskiego. Wypiłem w domu. Dzień wcześniej wypiłem również setkę wódki i pół litra piwa - zeznał policji.

Dodał, że Dariusz W. nie pił przed pracą, bo na budowę przyjechał swoim samochodem. Przyznał, że mimo robót na wysokości, pracowali bez uprzęży zabezpieczającej i lin. Mieli jedynie kaski ochronne.

Darek wziął z magazynu tylko łapkę i młotek. - Nie zauważyłem, by w magazynie były jakieś zabezpieczenia typu szelki czy liny - dodał K. podczas przesłuchania.
CIĄG DALSZY NA DRUGIEJ STRONIE

Roboty na Smugowej tego dnia nadzorował tylko kierownik budowy Wojciech K. To nie był jego dzień. Na plac budowy przyszedł około 6.40 z zamiarem wzięcia dnia wolnego. Okazało się, że nic z tego, bo z nadzoru został tylko on sam. Majster wziął urlop, a inżynier budowy Daniel W. musiał wyjechać do Łodzi.

Kierownik budowy zapewnia, że nie stwierdził, aby któryś pracownik był nietrzeźwy. Wydał cieślom polecenia i poszedł do biura. Potem zlecił operatorowi koparki prace porządkowe. Zamierzał opuścić plac budowy, gdy przybiegł do niego pracownik, Wiesław P. To on powiadomił pogotowie i to od niego kierownik Wojciech K. dowiedział się, że z balkonu spadł cieśla.

- Przybiegłem i zobaczyłem pracownika twarzą do ziemi w kałuży krwi. Nie miał na sobie szelek. Bardzo się zdenerwowałem i wyszedłem z budowy... Chodziłem po lesie.

Pytany w śledztwie o standardowe zabezpieczenia przy pracach na wysokości, które należą do szczególnie niebezpiecznych, kierownik budowy początkowo nie miał sobie nic do zarzucenia.

- Przy tych pracach cieśly powinni być zabezpieczeni i otrzymali ode mnie z magazynu szelki bezpieczeństwa i linkę do zamocowania. Mieli obowiązek założyć te szelki - stwierdził przepytywany po wypadku Wojciech K.

Te zapewnienia trudno jednak uznać za wiarygodne w kontekście choćby zeznań Dariusza K. ...
- Odkąd zostałem zatrudniony w firmie Ezbud wszystkie prace na wysokości wykonywałem bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Kierownik nie pouczał ani nie nakazywał, by używać szelek i lin zabezpieczających przed upadkiem z wysokości.

Pomocnik murarza: - Kiedyś widziałem na budowie jakieś szelki. Na tej budowie nie widziałem, aby ktokolwiek je stosował. Po wypadku szelki kupiono. Teraz dostaję wcześniej szelki do prac na wysokości. Majster ani kierownik nigdy wcześniej nie mówili, by je zakładać. K. nie miał ich nawet na stanie.

Do zaskakujących wniosków doszedł zakładowy zespół powypadkowy. Jako pierwszą przyczynę zdarzenia uznał on... "zachwianie rusztowania na skutek używania przez poszkodowanego dużej siły do oderwania desek od spodu balkonu przy pomocy łapek ciesielskich". Dodał do tego "niewystarczający nadzór kierownika" i "lekceważenie przez pracowników zagrożenia podczas prac na wysokości".

Biegły zakwestionował te wnioski i potwierdził najważniejsze ustalenia inspektora pracy. Ten wskazał, że przyczyną było nieprawidłowe zabezpieczenie pracowników podczas pracy na wysokości. Pracownicy nie byli wyposażeni w sprzęt ochrony przed upadkiem. Rusztowanie było zaś wykonane nieprawidłowo, z tulei o różnej średnicy (40 i 50 mm) i ramki nie były sztywno połączone. Deski na pomost były zaś położone luźno i niezabezpieczone przed przesunięciem. Przy pracach szczególnie niebezpiecznych powinien być sprawowany bezpośredni nadzór. Tymczasem kierownika nie było, a majster przebywał na urlopie.

Biegły orzekł, że zbiorowy wypadek przy pracy był wynikiem nieprzestrzegania przepisów budowlanych oraz bhp. Naruszenia dopuścił się kierownik, 57-letni Wojciech K., jedyna w tym dniu osoba nadzorująca prace. Prokuratura oskarżyła go o narażenie pracowników na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi mu do 5 lat więzienia.

Proces ruszył na początku października. Wojciech K. przed sądem przyznał się do winy.
- Pracuję w budownictwie 37 lat i pierwszy raz taki wypadek mi się zdarzył. Doznałem szoku - wyjaśniał.
Sprawa wraca na wokandę 3 grudnia.

Cytaty w artykule pochodzą z zeznań świadków i wyjaśnień podejrzanego

ZOBACZ TAKŻE: Kulisy wypadku przy remoncie kamienicy na ul. Krzyżowej

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tomaszowmazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto