Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach: Dusiciel z Tomaszowa Maz. jest już na wolności (artykuł archiwalny)

Marek Obszarny
Marek Obszarny
Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach: Dusiciel z Tomaszowa Maz.
Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach: Dusiciel z Tomaszowa Maz. Marek Obszarny/Akta Sądu Okręgowego w Piotrkowie Tryb.
Żonę zabił podczas awantury domowej. Udusił ją gołymi rękami. By pozbyć się kłopotu, bez wahania zamordował też dwoje dzieci - niespełna 5-letnią Sandrę i 9-miesięczną Ewę. Ciała wywiózł i zakopał. Wpadł po anonimie, którym chciał odwrócić od siebie uwagę milicji. 20 września 2013 roku dusiciel z Tomaszowa Maz., Marek B., po 25 latach odsiadki wyszedł z więzienia na wolność... Przypominamy archiwalny artykuł Marka Obszarnego, który ukazał się w "Dzienniku Łódzkim" w cyklu "Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach".

Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach: Dusiciel z Tomaszowa Maz. jest już na wolności (artykuł archiwalny)

Poznali się u jego matki w grudniu 1984, a już w kwietniu 1985 wzięli ślub. Ona miała wtedy 29, on 28 lat. Jej matka od początku była przeciwna temu małżeństwu, nawet nie przyszła na ceremonię. Marka nie przyjmowała w swoim domu. Bożena miała już dziecko ze związku z innym mężczyzną. Gdy się pobierali, była na urlopie wychowawczym, by opiekować się córką Sandrą.

Małżeństwo z Markiem szybko przestało się układać. Łatwo o nieporozumienia, gdy brakuje pieniędzy. Z tego powodu Bożena dwukrotnie na krótko wracała do pracy w "Tomskórze". W grudniu 1987 urodziła córkę Ewę i, po wykorzystaniu zasiłku macierzyńskiego, ponownie znalazła się na bezpłatnym urlopie wychowawczym. Brała tylko zasiłek rodzinny - po 2 tys. zł na dziecko.

Marek B.

Marek często zmieniał pracę. Były okresy, że w ogóle nie pracował. Kłócili się o to. Bożena robiła mu wyrzuty, że za mało zarabia, że zbyt pochopnie zmienia i porzuca kolejne prace, że nie wykazuje dostatecznej troski o zapewnienie bytu rodzinie. On zaś miał do niej żal o to, że stosunki między nimi układają się dobrze tylko w dniach wypłat i w czasie bezpośrednio po nich. Podejrzewał, że go zdradza.

Ostatnio pracował w Zakładach Przemysłu Wełnianego Tomtex. Syn krawca, nie nadużywał alkoholu. Był panieńskim dzieckiem wychowywanym samotnie przez matkę. Nosił nazwisko ojca, który uznał go za syna i płacił alimenty do 16. roku życia. Nauka nie szła mu dobrze.

Gdy miał 10 lat zdarzył się wypadek, po którym - według jego matki, Stanisławy A. - Marek zmienił się nie do poznania. Jadąc rowerem na kierownicy spadł twarzą prosto na leżącą na jezdni szklankę. Stracił przytomność, miał podejrzenie wstrząśnienia mózgu.
- Zaczęły się problemy wychowawcze, uciekał ze szkoły. Był skryty i małomówny, nie przychodził do mnie ze swoimi problemami, nigdy nie chciał porady. Gdy się zdenerwował, zaczynał się cały bardzo trząść.

Tajemniczy list

We wtorek 13 września 1988 w Rejonowym Urzędzie Spraw Wewnętrznych w Tomaszowie Maz. pojawiła się Zofia S. Zgłosiła zaginięcie córki Bożeny B. (l. 32) oraz dwóch wnuczek - niespełna 5-letniej Sandry i 9-miesięcznej Ewy.

Po raz ostatni widziała córkę 8 sierpnia 1988. Następnego dnia sąsiadka podała jej list zaadresowany do niej, a przyniesiony przez nieznajomego, około 16-letniego chłopca. Anonim podpisany był tylko imieniem: "Maciek". Z treści wynikało, że Bożena po sprzeczce z mężem w nocy z 8 na 9 sierpnia zabrała dzieci i opuściła męża z mężczyzną podpisanym pod listem. "Pani córka jest niedaleko Tomaszowa Maz. wraz ze mną" - uspokajał "Maciek".

Matka Bożeny była bardzo zdziwiona ("Córka nigdy nie mówiła, że ma zamiar gdzieś wyjechać, powiedziała, że założyła sprawę o alimenty, ale o rozwodzie nic nie wspominała"), ale początkowo dała wiarę wersji z anonimu. Dlatego nie od razu zgłosiła zaginięcie.

- Znaliśmy jednego Maćka. Dopytywałam na milicji o córkę, ale dopiero, gdy sama sprawdziłam, że Maciek, o którym myśleliśmy, od 16 lipca przebywa w więzieniu, pomyślałam, że coś tu jest nie tak i wtedy złożyłam oficjalne zameldowanie o zaginięciu - tłumaczyła Zofia S.

Mąż i ojciec zaginionych, Marek B., potwierdzał informacje z anonimu od "Maćka". Po ostatniej kłótni kilka dni mieszkał u matki. 8 sierpnia wrócił do domu przy ul. Warszawskiej. Około północy położyli się spać. Nie mógł jednak zasnąć i wstał na papierosa. Od tego zaczęła się sprzeczka, bo Bożena zabroniła mu palić w pokoju. Zapytał o pozew o alimenty, o którym dowiedział się od sąsiadki. Chciał, by go wycofała. Odmówiła.

- Powiedziała, że mnie zniszczy. Wtedy nie wytrzymałem nerwowo i gdy siedziała na wersalce kilka razy uderzyłem ją pięścią w twarz. Z nosa poleciała jej krew. Nigdy wcześniej jej nie biłem - zapewniał milicję jeszcze jako świadek w sprawie zaginięcia żony i dzieci.

Twierdził wówczas, że po tym incydencie Bożena wyszła z domu, wróciła po ok. 20 minutach i ubrała Sandrę. - Kiedy ubierała drugą córkę, do mieszkania wszedł dobrze zbudowany mężczyzna. Powiedziałem, że nie oddam dziecka. Zaczęliśmy się szarpać, żona poprosiła o pomoc tego mężczyznę, który uderzył mnie w twarz i przewróciłem się na wersalkę - relacjonował Marek B. Twierdził, że oboje wyszli z mieszkania zabierając dzieci i odtąd nie wie, co się dzieje z żoną i dziećmi.

Anonim odkrywa prawdę

Poszukiwania podjęte przez milicję ujawniły okoliczności, które czyniły wątpliwą nagłą decyzję Bożeny co do ucieczki z domu z dziećmi. Mimo, że wystąpiła przeciw mężowi z pozwem o alimenty do Sądu Rejonowego w Tomaszowie, na rozprawie 19 września nie pojawiła się. Przez ponad miesiąc nie zabrała też rzeczy osobistych z mieszkania - ani swoich, ani dzieci. Nie kontaktowała się też z nikim z kręgu rodziny, a jedyny Maciek znany rodzinie przebywał w areszcie i nie mógł być autorem listu.

W "Tomskórze" milicja ustaliła, że kobieta nie odebrała zasiłku rodzinnego za sierpień i wrzesień - łącznie 8 tys. zł. Wersja z ucieczką z domu z dziećmi stawała się coraz mniej wiarygodna. Zwłaszcza, że wywiad środowiskowy nie potwierdził jakichkolwiek kontaktów pozamałżeńskich Bożeny B. Za to sylwetka Marka B. rysowała się podejrzanie. Był karany za kradzieże, odsiedział dwa wyroki - łącznie 4 lata, pracował okresowo w pięciu zakładach, w tym jako grabarz na cmentarzu miejskim...

Na przełom w sprawie nie trzeba było długo czekać. 20 września szef tomaszowskiego RUSW znalazł w codziennej poczcie niezwykły anonim. Treść utworzono z liter wyciętych z czasopisma, ale koperta była zaadresowana odręcznie:
"Panowie, mąż Bożeny jest niewinny. On nie ma nic wspólnego z zaginięciem żony. To mnie należy szukać (...)"

Milicja nie miała już wątpliwości. Przeszukała mieszkanie Marka B. Śledczy zauważyli, że charakter pisma na kopercie do złudzenia przypomina ten z zeszytów szkolnych brata Marka B. Pismo analizowali wcześniej próbując dotrzeć do autora listu podpisanego imieniem "Maciek", adresowanego do matki pani Bożeny. Waldemar A. przyznał, że brat kazał mu zaadresować kopertę, ale on nie wie, do czego mu ona potrzebna.
Marka B. wzięto w krzyżowy ogień pytań. Po kilkugodzinnej rozmowie, a potem przesłuchaniu, zdradził szokującą prawdę...

Najgorsza z wersji

Wcześniejsza opowieść o zniknięciu żony prezentowana przez B. była prawdziwa do momentu awantury o alimenty i uderzenia kobiety w twarz. Bożena B. nie uciekła jednak nigdzie z żadnym mężczyzną. Po tym, jak z nosa poleciała jej krew, położyła się na wersalce. Mąż wciąż był na nią wściekły. Obiema rękoma chwycił ją za szyję, mocno zacisnął i kciukami nacisnął krtań.

- Nie wiem jak długo trzymałem ucisk. Poczułem, że robi się wiotka. Puściłem, gdy przestała się ruszać - przyznał. Stwierdził, że nie żyje. Wpadł w popłoch.

Zwłoki w nocy wyniósł z domu i ułożył w wózku gospodarczym stojącym na podwórku. Gdy wrócił do mieszkania, zwrócił uwagę na śpiące dzieci...
- Zastanawiałem się, co mam z zrobić z dziećmi skoro żona nie żyje? Doszedłem do Sandry, ale nie pamiętam jak to się stało, że ją udusiłem - opowiadał podczas pierwszego przesłuchania. - Następnie podszedłem do łóżeczka, w którym spała młodsza córka i przeniosłem ją na wersalkę, na której wcześniej leżała żona. Miała na sobie tylko śpiochy. Spała bez smoczka. Udusiłem ją rękami. Spojrzałem na fotel i zobaczyłem, że Sandra też już nie żyje. Miała zakrwawioną twarz. Córki położyłem do łóżeczka i przykryłem całkowicie kocem.

Ubrał się i wyszedł z domu. Poszedł do swojego ojczyma, Stanisława A., który po rozwodzie z matką mieszkał sam.
Ojczym zauważył, że Marek B. jest cały roztrzęsiony. Pytał, co się stało. - Doszło do awantury i chyba udusiłem Bożenę - wyznał. Ojczym polecił mu powiadomić pogotowie, ale zastrzegł, by pasierb w nic go nie mieszał, bo jest na warunkowym zwolnieniu z więzienia i nie ma zamiaru wracać za kraty.

B. nikogo jednak nie powiadamiał. Wrócił do domu. Uporządkował posłanie, usiadł na wersalce i przez kilka godzin zastanawiał się, gdzie ukryć zwłoki. Ciało żony postanowił zakopać w lesie w pobliżu jednostki wojskowej, dzieci - w drugim końcu miasta, w pobliżu ul. Kępa.

Zaczęło robić się widno, gdy zszedł na dół, wziął koc, którym przykrył zwłoki żony, zabrał łopatę i zaciągnął wózek do lasu. Szedł Warszawska, Krzywą, Świerczewskiego (obecnie ul. Legionów), Bema, aż do lasu. Około 100 metrów od jednostki wykopał półmetrowy dół. Ukrył w nim zwłoki żony odziane w koszulę nocną i zawinięte w koc.
Dół zasypał ziemią, a prowizoryczny grób dla niepoznaki przykrył warstwą śmieci z pobliskiego śmietnika.

"Pogrzeb" dzieci

W drodze powrotnej zastanawiał się, jak wytłumaczy zniknięcie żony i dzieci. Uznał, że uwagę od niego najlepiej odwróci list do teściowej z informacją, że Bożena zabrała dzieci i uciekła do innego mężczyzny.

O napisanie listu poprosił znajomego Mieczysława K., do którego poszedł zaraz po powrocie z lasu. Za butelkę wina K. na kartce w kratkę napisał list pod dyktando Marka B.
W pobliżu domu teściowej Marek B. zaczepił przypadkowo napotkanego chłopca i poprosił go o doręczenie listu pod wskazany adres. Za przysługę dał mu 500 zł. Chłopak zostawił list u sąsiadki, bo Zofii S. nie było w mieszkaniu.

B. wrócił do domu po południu. Przyniósł z komórki dwa worki - jeden po namiocie, drugi jutowy. Włożył w nie zwłoki dzieci wraz z ich rzeczami, zniósł na dół i ukrył w piwniczce.

Około 16, gdy nikogo nie było na podwórku, worki ze zwłokami przeniósł do wózka. Wziął łopatę, tę samą, która wcześniej posłużyła mu do zakopania zwłok żony, i udał się przez Krasickiego, 18. Stycznia, Nadrzeczną w kierunku Kępy. Tam, przy lasku, w pobliżu oczyszczalni ścieków wykopał kolejny półmetrowy dół. Złożył worki jeden na drugim i zasypał piaskiem. Wózek zatopił w Pilicy niedaleko "grobu" dzieci.

Do chwili zatrzymania trzymał się wersji z listu "Maćka" o opuszczeniu go przez żonę. Gdy przestraszył się kolejnych pytań milicji, sporządził anonim. Litery wyciął z czasopisma "Widnokręgi".

Sąd nad Markiem B.

Po odkopaniu zwłoki były w takim stanie, że biegły nie był w stanie kategorycznie ocenić przyczyny zgonu. Wyniki oględzin nie przeczyły jednak, że przyczyną śmierci Bożeny i jej córek mogło być zagardlenie wskutek zadławienia.

Jednak u Sandry biegły stwierdził coś jeszcze - złamanie i włamanie kości czaszki - w głowę musiał godzić cios zadany twardym i tępym przedmiotem. Nie ustalono przyczyny tych obrażeń - Marek B. wypierał ze świadomości zabójstwo dzieci. Twierdził, że po zabiciu żony "urwał mu się film", mimo, że nie pił alkoholu.

Biegli stwierdzili, że jest poczytalny, ale cierpi na encefalopatię. Uznali, że jego stan psychiczny znacznie ograniczał zdolność rozumienia znaczenia czynów i pokierowania swym postępowaniem.

Wyrok zapadł 15 listopada 1989 roku. Sąd Wojewódzki w Piotrkowie Tryb. uznał, że B. działał z winy umyślnej z zamiarem bezpośrednim. Skazał go na 25 lat więzienia (15 lat za zabicie żony i po 25 lat za zabójstwa dzieci). Dożywocia nie było wówczas w kodeksie, a kary śmierci już nie tylko nie wykonywano, ale i nie orzekano.

Adwokat Andrzej Kowalski wniósł rewizję do Sądu Najwyższego. Zarzucał błędy w ustaleniach zarówno winy jak i kwalifikacji prawnej. SN nie podzielił jego argumentów. Wyrok utrzymano w mocy także po rewizji nadzwyczajnej prof. Adama Strzembosza, pierwszego prezesa Sądu Najwyższego.

"Skoro sam fakt zabójstwa człowieka nie spowodował u sprawcy wstrząsu psychicznego i nie powstrzymał go przed dokonaniem następnych zbrodni, to wskazuje to na bardzo wysoki stopień jego demoralizacji i brak jakichkolwiek skrupułów czy hamulców moralnych. To okoliczność szczególnie obciążająca, zwłaszcza, gdy ofiarami są maleńkie bezbronne dzieci - konkludował sąd.

Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach: Dusiciel z Tomaszowa Maz.

Zbrodnia i kara. Historie oparte na aktach: Dusiciel z Tomas...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tomaszowmazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto