Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wojna, kochanki i zbrodnia, czyli podwójne życie komandosa

Joanna Leszczyńska
Był komandosem na wojnie w Iraku. Zabił swoją kochankę piętnaście miesięcy po skończeniu misji. Czy cierpiał na zespół stresu pourazowego, wywołany udziałem w tej wojnie? Na to pytanie odpowie Sąd Najwyższy.

Był listopadowy wieczór. Beata wysłała SMS-a do Marcina, mężczyzny, z którym spotykała się od kilku miesięcy. Po wymianie kilku informacji ustalili, że spędzą ten wieczór razem w domku letniskowym Beaty pod Tomaszowem.

W domu dawał o sobie znać jesienny chłód. Beata włączyła farelkę, by ogrzać pomieszczenie. Na stół powędrował alkohol. Pili oboje. Marcin spytał, czy ma coś do zjedzenia. Beata przyniosła słoik z ogórkami i nóż. Rękojeść noża złamała się, kiedy Marcin otwierał słoik. Beata przyniosła z kuchni drugi nóż. Zginęła właśnie od niego.

Marcin ugodził ją nim 34 razy. Policjantowi powie później, że Beata wyprowadziła go z równowagi, bo usilnie chciała się z nim kochać. Pierwsze trzy ciosy zadał jej w plecy. Powalona tym na kolana Beata próbowała jeszcze - jak zapamiętał Marcin - objąć go dłońmi. Tak jakby chciała go do siebie przygarnąć. Potem było kilka kolejnych silnych pchnięć nożem w brzuch, jak powiedział, wyuczonych w wojsku. I następne, które skrupulatnie policzył lekarz podczas sekcji.
Jeszcze niedawno Marcin był zawodowym żołnierzem w 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim. Wydawało mu się to wtedy najlepszym pomysłem na życie. Doszedł do wniosku, że lepiej mu będzie na kontrakcie wojskowym niż gdyby miał szukać pracy w branży turystycznej - zgodnie ze swoim wykształceniem.

I tak, Marcin, technik usług turystycznych, uczył się walki wręcz, skakania ze spadochronem, zjeżdżania na linie ze śmigłowca. Prawdziwie męskie zajęcie i w perspektywie jakaś stabilizacja. To niezły życiowy kop dla kogoś, kto jeszcze nie tak dawno oblał w warszawskim społecznym liceum maturę z polskiego.
Kiedy na misji w Iraku zginął kolejny żołnierz, Marcin dostał zadanie, by go zastąpić. Terenowa Wojskowa Komisja Lekarska stwierdziła, że jest zdolny do służby w warunkach misji specjalnej w różnych strefach klimatycznych przez 12 miesięcy na stanowisku operatora. Oceniono go jako żołnierza zdyscyplinowanego, sumiennego, rzetelnego, o dużym zasobie wiedzy, który z zadań wywiązuje się dobrze lub bardzo dobrze. Wyjechał na misję w VIII zmianie 25. Brygady Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim.

Na lotnisku od razu włożył kamizelkę kuloodporną. Poczuł smak prawdziwego, a nie pozorowanego na ćwiczeniach ryzyka. Mówił, że aklimatyzacja w bazie Al-Kut trwała tylko 5-6 dni, choć powinna dwa tygodnie. Potem zawieziono go do bazy w Diwanii. Trafił do grupy manewrowo-szturmowej. Nieraz był pod obstrzałem rakiet i moździerzy. Jednej nocy spadło na ich bazę 70 pocisków moździerzowych i 50 rakiet. Płakał, a inni się śmiali. Widział śmierć żołnierza, który w ataku stracił nogę, a jego koledzy zamiast mu pomóc, robili mu zdjęcia. Pamiętał, jak F-16 zbombardowały Bagdad. Pojechał tam potem z innymi żołnierzami odbić polskich szpiegów w randze pułkowników. Przeżył kolejny obstrzał karabinów maszynowych. Straszne. Odmówił odpowiedzi na pytanie, czy kogoś zabił.

W Iraku służył od 11 czerwca do 31 lipca 2007 roku. Z jednostki wojskowej w Leźnicy odebrała go nie żona, ale Monika, którą poznał dwa lata temu. To jedna z jego wielu znajomych poznanych z ogłoszenia. Monika pracowała w Łodzi w firmie, która chciała założyć oddział w Tomaszowie Mazowieckim. Napisała anons do gazety. Na służbowy telefon zadzwonił Marcin. Nawiązał się romans, choć Marcin był od niej kilkanaście lat młodszy. Powiedział jej, że ma żonę i córkę. Monika nie miała złudzeń, że młodszy kochanek rzuci dla niej rodzinę. I nie oczekiwała tego, choć był czuły i delikatny. Kiedy z nią był, wieczorami ciągle przychodziły do niego jakieś SMS-y. Dopiero potem, na sprawie, dotarło do niej, że Marcin utrzymywał znajomość nie tylko z nią.

Do niej też pisywał. Z Iraku wysłał SMS-a, że jak wróci stamtąd cały, to nigdy już nie pojedzie na żadną misję. Domyśliła się, że musiało to być dla niego straszne. Po powrocie nadal się spotykali, i to z inicjatywy Marcina. Zauważyła, że był jakiś pobudzony. Ciągle opowiadał to samo. Ostatni raz dzwonił do niej 6 listopada 2008 roku, dzień po zabiciu Beaty, ale do spotkania nie doszło.

Po powrocie z misji 30 sierpnia 2007 roku Terenowa Wojskowa Komisja Lekarska stwierdziła, że jest zdolny do kontynuowania zawodowej służby wojskowej. Marcin twierdzi, że rozmowa z psychologiem trwała około dwóch minut. Spytał go tylko, czy wszystko dobrze, a Marcin potwierdził. Pełnił dalej służbę w Tomaszowie, potem przeniósł się do jednostki w Nowym Gliniku.

O misji z nikim nie chciał rozmawiać. Bliscy zauważyli, że stał się apatyczny i zamykał się w sobie. O Iraku nie rozmawiał nawet z żoną. Powiedział tylko, że nosi się z zamiarem wystąpienia z wojska, bo nie chce pojechać na misję do Afganistanu. A jak odmówi, to go wyleją z wojska. Żona wystraszyła się, jak sobie poradzą. Ona bez pracy, on nie ma widoków na nową. Mieszkali w wynajętym mieszkaniu.

Ale Marcin postawił na swoim. W końcu stycznia 2008 roku przeszedł do rezerwy. Innej pracy nie miał. Trochę handlował samochodami. To była jego pasja. Potrafił w ciągu roku zmienić cztery auta. Bank, choć nigdzie z żoną nie pracowali, udzielił im 35-tysięcznego kredytu. Pomagali im rodzice Marcina, mieszkający w Warszawie. Płacili za wynajęcie mieszkania, dopłacali brakujące pieniądze do kolejnego samochodu.

Wtedy, 5 listopada, Beacie zależało na randce z Marcinem. Było jej to potrzebne po telefonicznej kłótni z matką. Poszło o to, że matce nie podobało się, że jest późno, a córki nie ma jeszcze w domu. Marcin zwrócił uwagę, że kiedy się spotkali, Beata była jeszcze roztrzęsiona.
Miała 41 lat, ale mieszkała razem z matką. Była wdową. Wychowywała syna. Od lat próbowała ułożyć sobie życie z mężczyzną. Najdłużej, na kilka lat, udało jej się związać z Markiem, ale zginął w wypadku. Pracowała jako sekretarka. Koledzy z pracy wiedzieli, że lubi topić smutki w alkoholu. Czasem można było go od niej poczuć.

27-letniego Marcina poznała w czerwcu 2008 roku, odpowiadając na jego ogłoszenie towarzyskie, wysłane przez niego do lokalnego radia. Na pierwsze spotkanie przyjechał zielonym jaguarem.

Powierniczką intymnych sekretów Beaty była jej siostra. Nigdy Marcina nie poznała, co ją dziwiło, bo Beata przedstawiała jej wszystkich swoich mężczyzn. Marcin był dla niej trochę tajemniczym facetem, tym "od jaguara". Śledczym powiedziała, że Beata nie traktowała związku z Marcinem poważnie. Zwłaszcza od momentu, kiedy chciał od niej pożyczyć 3,5 tysiąca złotych, a ona odmówiła. Beata chciała nawet wtedy skończyć z nim znajomość. Ale Marcin zadzwonił po miesiącu z pretensjami, że dała ogłoszenie towarzyskie do radia.

Tymczasem Beata nie ustawała w szukaniu oparcia na męskim ramieniu. Poznała Sławka. Wkrótce opowiedziała o tej znajomości siostrze. Sławek był kierowcą cysterny. Sugerowała, że to coś poważnego. Ale Marcina wciąż trzymała w odwodzie.

On też szukał towarzystwa innych kobiet, wysyłając anonse towarzyskie. Kilka kobiet, które poznał tą drogą, zeznawało potem w śledztwie. Niektóre mówiły, że trudno było z nim zerwać. Taki był namolny. Jedna musiała zmienić numer telefonu.

Dlaczego szukał innych kobiet, będąc żonatym? Szukał tego, czego nie miał w domu. Od pewnego momentu przestali z żoną ze sobą rozmawiać. Szybko przyszła obojętność i proza codziennego życia. Z żadnym z kolegów z wojska nie zbliżył się na tyle, by nazwać go przyjacielem. W ogóle za nimi nie przepadał.

Ciało Beaty ukrył pod wersalką, w szufladzie na pościel. Wszystko, co było na stole, wrzucił do foliowego worka. Do Tomaszowa pojechał tej samej nocy samochodem Beaty. Wyrzucił worek w lesie. Kartą bankomatową, którą poprzedniego wieczoru, wedle jego słów, dała mu Beata, podjął kilkaset złotych. Potem kartę wyrzucił. Tak jak i klucze od domu letniskowego. Na ganku domu zostawił, nie wiedzieć czemu, torebkę Beaty. Wcześniej sprawdził, czy nie ma tam jego zdjęcia. Nie było.

To trzeźwe zachowanie przeczyło, zdaniem sądu, tezie Marcina, że działał w amoku. Przeciwnie, uznał sąd, działał z zimną krwią. Ale policja bez trudu wpadła na jego trop. Przyznał się od razu. Nie mataczył. W sądzie twierdził, że Beata miała obsesję na jego punkcie. Że chciała się z nim związać, podjeżdżała samochodem po jego dom, dzwoniła domofonem do jego mieszkania i szantażowała emocjonalnie. Zaprzeczył stanowczo, że chciał pożyczyć od Beaty pieniądze.

Ale Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim mu nie uwierzył. Skazał go na 25 lat więzienia za zbrodnię ze szczególnym okrucieństwem. Uznał, że Marcin nie jest chory psychicznie ani upośledzony umysłowo. Biegli sądowi nie zauważyli u Marcina żadnych objawów świadczących o zespole stresu pourazowego, będących skutkiem przeżyć wojennych w Iraku.

Marcin ma dziś poczucie błędu i życiowej porażki. Żałuje. Te słowa wypowiedział po raz pierwszy tuż po zatrzymaniu. Żona się z nim rozwiodła. Sąd odebrał mu prawa rodzicielskie. Nie opuścili go rodzice i siostra. Regularnie odwiedzają go w więzieniu w Bydgoszczy.

Sąd Apelacyjny w Łodzi utrzymał w mocy wyrok piotrkowskiego sądu. Zdaniem obrońców Marcina, psychiatrzy nie zbadali w sposób nie- budzący wątpliwości, czy Marcin cierpiał na zespół stresu pourazowego, co mogłoby rzutować na jego poczytalność. Jak podnoszą obrońcy, nie wyjaśniono też w sposób nie- budzący wątpliwości, czy Marcin cierpi na organiczne uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego po wypadku podczas skoku ze spadochronem w 2003 roku i wypadku samochodowym w 2007 roku. Po urazie mózgu odporność psychiczna jest słabsza i mogło to wpłynąć na powstanie zespołu stresu pourazowego. Zapowiadają złożenie kasacji do Sądu Najwyższego.

Sąd twierdzi, że Marcin zabił kochankę bez żadnego racjonalnego powodu. Bo w szantaż ze strony Beaty nie wierzy. Co w takim razie w Marcina wstąpiło w tamten listopadowy wieczór? Czy rzeczywiście,jak sugeruje piotrkowski sąd, Beata mogła powiedzieć mu wtedy, że zrywa z nim, bo ma innego? To dlatego wpadł w furię?

On sam twierdzi, że w domku letniskowym rozpalonej erotycznie Beaty poczuł się jak w pułapce. Tak jakby nie mógł się stamtąd wydostać.
A wystarczyło przecież tylko zatrzasnąć drzwi i wyjść. W zasadzie nic prostszego dla komandosa, który na własne oczy widział prawdziwą wojnę.

Niektóre imiona bohaterów są zmienione

od 7 lat
Wideo

echodnia.eu W czerwcu wybory do Parlamentu Europejskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tomaszowmazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto