Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tomaszowianie pomagali powstańcom - rozmowa z kpt. Marcinem Kotarskim, żołnierzem AK

oby
Kpt. Marcin Kotarski
Kpt. Marcin Kotarski Beata Dobrzyńska
Z kpt. Marcinem Kotarskim, wiceprezesem Środowiska Żołnierzy Armii Krajowej przy Związku Kombatantów w Tomaszowie Mazowieckim, rozmawia Marek Obszarny

W środę uczciliśmy 68. rocznicę Powstania Warszawskiego. Jak pan pamięta tamten czas?
Nie brałem udziału w powstaniu, ale nasze miejscowe organizacje konspiracyjne starały się pomagać powstańcom. Zbierano ludzi, a przede wszystkim wiele rzeczy, które były im potrzebne.

Ile pan miał wtedy lat?
Jestem z 1927 roku, więc wtedy miałem już 17 lat.

Jakie informacje dochodziły wówczas do Tomaszowa ze stolicy? Jak się je pozyskiwało?
Radia nie mieliśmy, zresztą nie wolno było. Ale niektóre odbiorniki były zakonspirowane. Informacje przekazywali też ludzie, którym się udało stamtąd uciec, a takich osób było wiele. Pracowałem już wtedy w ubezpieczalni jako goniec, w aptece przy Barlickiego 32. Pamiętam, że rozpocząłem tę pracę 13 stycznia 1943 roku. W domu mojej rodziny nigdy nie było spokoju, a 25 listopada 1943 roku rozstrzelany został mój ojciec. Też pracował w ubezpieczalni, to dzięki niemu dostałem tę posadę. Pamiętam, że w domu był wielki ruch, bo to i ubrania i amunicję znoszono, żeby za pośrednictwem oddziałów konspiracyjnych nieść pomoc powstańcom. Wielu z nas, wówczas młodych, się tym zajmowało - zanosiliśmy mundury, ze szpitala odbieraliśmy środki opatrunkowe i medyczne. A inni w jakiś sposób starali się je dostarczyć.

Pamięta pan, jakie nadzieje ludzie wiązali wtedy z powstaniem?
Byli ludzie, którzy wątpili w jego powodzenie, ale nie spotkałem takich, którzy uważaliby, że to jest niepotrzebne.

Teraz te pytania o sens powstania często się pojawiają - potrzebne czy nie? Jak pan na to patrzy z perspektywy czasu?
Trudno mi odpowiedzieć. Nie chciałbym tu filozofować, ale wydaje mi się, że szkoda tych ofiar. Szkoda tych ludzi, którzy zginęli. Tyle tysięcy, Boże kochany... I ta pomoc, która szła przez te oddziały partyzanckie, które przenosiły amunicję i całą masę innych rzeczy, jak środki opatrunkowe i medyczne, które pakowaliśmy w worki i przekazywaliśmy... Wszystko na nic się to zdało. Za dużo tych ludzi zginęło. To wielka tragedia. Już nic tego nie wróci, ale w sercu robi się ciężko, jak się to wspomina.

Znał pan powstańców?
Znałem, pracowałem nawet z niektórymi już po powstaniu. Część warszawiaków bowiem tu przybyła. Byli m. in. państwo Piotrowscy - lekarz z rodziną. Miał córkę z tego samego rocznika co ja. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, traktowali mnie jak członka rodziny. Oni uciekli w czasie powstania, a pochodzili z Kalisza. Po wyzwoleniu wyjechali z Tomaszowa i do dziś nie wiem, co się z nimi stało. Chciałbym się z nimi jeszcze kiedyś w życiu spotkać.
To są, chciał nie chciał, bolesne rzeczy... Łzy same cisną się do oczu. Człowiek się wzrusza.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tomaszowmazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto