Relację z takiego tragicznego wydarzenia zamieszczono na łamach wydawanego w Warszawie „Przeglądu Pożarniczego” z 13 lipca 1930 roku. Napisano w niej, że około godziny trzeciej nad ranem 13 czerwca tegoż roku przypadkowi przechodnie zauważyli gęsty dym i płomienie, wydobywające się z okien sieni drewnianego domu przy ul. Majowej 4. Aby zbudzić mieszkańców, wybijano szyby kamieniami. Niestety, wyważono także drzwi do sieni, wskutek czego ogień natychmiast zajął całą klatkę schodową aż do strychu.
„Jednocześnie ktoś pobiegł do pobliskiego gmachu Banku Polskiego, by telefonicznie zaalarmować Straż pożarną. Telefonistka miejskiej centrali jednak nie odezwała się, choć czynna jest ona bez przerwy. Daremnie także tracono czas na próby telefonicznego połączenia się ze Strażą z sąsiedniej drukarni i browaru. Nie przestając szturmować stacji telefonicznej, wysłano jednocześnie konnego człowieka do Straży. Wówczas dopiero – po 10 minutach milczenia – odezwała się stacja i uzyskano połączenie ze Strażą” – napisano w relacji.
Następnie wyjaśniono, że Tomaszów posiadał wtedy ochotniczą straż pożarną. Zbierała się ona w swojej siedzibie przy ul. Pałacowej (dziś – ul. P.O.W.) dopiero po alarmie i potem wyruszała do pożaru. Feralnej nocy, wskutek opóźnionego powiadomienia, przybyła na miejsce pożaru o godz. 3.30. Strażacy-ochotnicy, dysponujący trzema sikawkami (w tym jedną motorową), niezwłocznie przystąpili do akcji gaśniczej.
„W chwili przybycia Straży dach już stał w płomieniach. Mieszkańcy ratowali się skakaniem z okien, gdyż sień była objęta pożarem. Na chwilę przerwały akcję wybuchy naboi, złożonych na poddaszu. Amunicja ta była własnością nieobecnego naówczas w Tomaszowie przodownika policji. Utrudniał akcję brak hydrantów, tak, że wodę dowożono beczkami. Straż, po usilnej pracy, ugasiła pożar o godz. 7-ej rano.”– informowało pożarnicze pismo. Niestety, w tym pożarze poniosło śmierć małe dziecko i starsza kobieta, a sześć innych osób doznało poparzeń.
Pięć rodzin bez dachu nad głową
Na szczęście bez ofiar w ludziach obyło się w przypadku pożaru, który wieczorem 31 października 1932 roku wybuchł przy ul. Piłsudskiego 29. Jak podano nazajutrz w łódzkim dzienniku „Głos Poranny”, ogień ogarnął najpierw drewniane szopy na podwórku posesji należącej do rodziny Kӧnigheitów, niszcząc je doszczętnie. Następnie pożar przeniósł się na sąsiedni dom mieszkalny Reinholda Ferstera. Uległ on całkowitemu zniszczeniu. Bez dachu nad głową pozostało pięć rodzin.
Na szczęście ogień nie objął sąsiednich szop, mieszczących składy firmy Standard Nobel. Nagromadzono w nich znaczne zapasy olejów, smarów i benzyny.
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?