Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bagnet ocalił żołnierza przed nożownikiem z Rolandówki. Historie odnalezione Andrzeja Kobalczyka (foto)

Andrzej Kobalczyk
Żołnierz na spacerze ulicą św. Antoniego w okresie międzywojennym
Żołnierz na spacerze ulicą św. Antoniego w okresie międzywojennym Archiwum Andrzeja Kobalczyka
W okresie międzywojennym przebywający na urlopie żołnierze niektórych formacji wojskowych nosili przy wyjściowym mundurze karabinowy bagnet. Niewątpliwie, ten bojowy atrybut przysparzał żołnierzowi splendoru w jego rodzimym środowisku. Jednocześnie dawał mu poczucie bezpieczeństwa i możliwość obrony w sytuacji zagrożenia. Świadczy o tym dramatyczne wydarzenie, do którego doszło w Tomaszowie w 1937 roku. Zostało opisane przez łódzki dziennik „Echo” w wydaniu z 28 kwietnia tegoż roku w relacji pod sensacyjnym tytułem: „Żołnierz zabił awanturnika. Sąd wojskowy orzekł, że działał w obronie koniecznej”.

Poinformowano w niej, że Wojskowy Sąd Okręgowy w Łodzi rozpatrywał sprawę mieszkańca Tomaszowa Mazowieckiego - Stanisława Mordaki, odbywającego w tym czasie zasadniczą służbę wojskową w jednym z pułków, stacjonujących w Łodzi. Żołnierz ten został oskarżony o pozbawienie życia Mieczysława Fijałkowskiego, zamieszkałego w Tomaszowie przy ulicy Rolanda (dzisiejsza ulica Gen. Józefa Hallera).

„Mordaka przyjechał na Święta Wielkanocne na urlop z Łodzi do Tomaszowa. Tu przed domem swoim w Wielki Piątek, zaczepiony został przez będącego w stanie podchmielonym, znanego w Rolandówce (podmiejska dzielnica Tomaszowa – dop. A.K.) awanturnika Fijałkowskiego, który chciał ugodzić żołnierza nożem. Mordaka działając w obronie własnej zadał cios Fijałkowskiemu bagnetem. Wkrótce po tym Fijałkowski zmarł. Przypadkowy zabójca stanął przed Sądem Wojskowym, który po rozpatrzeniu sprawy wydał wyrok całkowicie uniewinniający Stanisława Mordakę od winy i kary, zaznaczając w motywach, że miała tu miejsce obrona konieczna i nie została ona przekroczona” – donosiła łódzka gazeta.

Eksplozja w tomaszowskiej restauracji

Z wojskowym uzbrojeniem w rękach żołnierza - tym razem zawodowego, wiązało się także sensacyjne wydarzenie, do którego doszło w Tomaszowie osiem lat wcześniej. Na szczęście, nie spowodowało ono tragicznych skutków, choć miało nieoczekiwany i groźnie wyglądający przebieg. Donosił o tym „Głos Tomaszowski” w notatce zamieszczonej 25 czerwca 1929 roku. Opatrzono ją intrygującym, choć nie do końca odpowiadającym prawdzie tytułem: „Granat przy stoliku restauracyjnym”.

„W ubiegłą sobotę w restauracji Kunerta miał miejsce wypadek, który na szczęście nie spowodował tragicznych następstw. Do restauracji tej przybył z rodziną sierżant Wojska Polskiego Władysław Bernacki. W czasie, gdy przybyli zajęci byli spożywaniem kolacji, sierżantowi wypadł zapalnik od granata. Doszło do eksplozji, w wyniku której lekko ranna została córka Bernackiego” – napisano lakonicznie w prasowej notatce.

Wielce zastanawiające w tej historii jest to, w jakim celu zawodowy podoficer nosił przy sobie niebezpieczny zapalnik od granatu. Dlaczego zabrał go ze sobą na rodzinną kolację w restauracji? Czy był to tylko wynik niefrasobliwości sierżanta Bernackiego? Niestety, na te pytania tomaszowska gazeta nie odpowiedziała.

Warto dodać, że wymieniona wcześniej restauracja, należąca do Genowefy i Alberta Kunertów, znajdowała się wtedy przy ul. Jeziornej 25 (dziś - ul. Farbiarska).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tomaszowmazowiecki.naszemiasto.pl Nasze Miasto